24.04.2024

O mnie

Mam na imię Adam. Czy można powiedzieć już coś o osobie, która ma tak na imię - pewnie, nie. Chyba jedynie o rodzicach, którzy je wybierali dla swojej pociechy. Najwyraźniej musieli spotkać w życiu kogoś o tym imieniu, kogo bardzo lubili i tak zapadło im to w pamięć, by jak tylko urodził im się drugi syn dać mu tak właśnie na imię. Ano właśnie - mam brata. Mój brat należy do osób, które potrafią same wystarczająco dobrze siebie wypromować, a więc nie będę się tu rozpisywał na jego temat. Warto jednak podkreślić, że to całkiem porządny chłop i w ten czy inny sposób wpłynał na mój sposób postrzegania świata, za co w większości (a więc nie za wszystko) mu dziękuję. Urodziłem się w Tomaszowie Mazowieckim i zaraz po tym fakcie zostałem przeniesiony w miejsce, gdzie spędziłem siedem pierwszych lat mojego życia. Tym miejscem był Nowy Glinnik. Niestety moja pamięc dotycząca okresu, gdy tam mieszkałem ogranicza się do kilku wspomnień, kiedy to ganiałem razem z kolegami po lasach i polach (było to osiedle wojskowe otoczane lasami i polami), niejednokrotnie robiąc rzeczy, które mogły dość poważnie wpłynąć na stan mego zdrowia. Szczęśliwie - przeżyłem.

Po tym okresie zdarzyło się że po raz pierwszy zmieniłem miejsce zamieszkania a co się z tym wiąże również szkołę, kolegów i koleżanki. Przeniosłem się do Leźnicy Wielkiej- osiedla wojskowego w okolicach Łęczycy. Choć mieszkałem tam jedynie pięc lat, to były to lata, kóre obfitowały w szereg doświadczeń i właśnie przez to ten okres mojego życia najbardziej zapadł mi w pamięć i miał największy wpływ na to jaki mam obecnie charakter, jak myślę o ludziach. Poznałem tam wiele osób, z którymi kontakt - lepszy lub gorszy - utrzymuję do dzisiaj. W pewnym sensie przez pewien okres czasu tworzyliśmy nieoficjalne zrzeszenie "Osób, które opuściły Leźnicę". Leźnica była na swój sposób piękna, ale dla ludzi, którzy tam mieszkają pomimo dość dobrze rozbudowanej infrastruktury turystycznej (chodzi o zalew, do którego przyjeżdżali ludzie z rodzinami z miejsc w promieniu conajmniej stu kilometrów) raczej mało atrakcyjna. To co najbardziej doskwierało, to odcięcie od większych skupisk cywilizacji, czego nie potrafiła nadrobić obecność klubu garnizonowego wraz z kinem i biblioteką, stołami do ping-ponga, istnienie szkół językowych, które zjeżdżając do nas z odległego o "parę" kilometrów Ozorkowa liczyły na większy zarobek. Nie potrafiła tego nadrobić również obecność Rusków, którzy przyjeżdżali do nas co jakiś czas ze swoim towarem. Ludzie w Leźnicy po prostu się dusili, uważając, że nie po to męczyli się całe życie by kończyć w zapomnianym przez świat osiedlu - chcieli za wszelką cenę wyjechać. Oczywiście nie dotyczyło to wszystkich. Niektórzy wręcz ubóstwiali Leźnicę za jej spokój i błogość i nie planowali kolejnych przeprowadzek, zadowalając się tą - jak kiedyś usłyszałem - idealną bazą wypadową do większego miasta. Kim byli Ci ludzie? Jednym z nich był jeden z moich najlepszych przyjaciół tamtego okresu, który obecnie studiuje, gdzieś na Polibudzie w Łodzi, wynajmując tam mieszkanie i wracając od czasu do czasu do rodziców, których zostawił w Leźnicy. Czy zostanie w Leźnicy dłużej? Szczerze mówiąc obecnie nie interesuje mnie to już tak bardzo.

Kolejny przystanek - Kraków. Podróż z Leźnicy do Krakowa trwała bez mała dwa miesiące. Przez ten czas zdążyliśmy zahaczyć o Nowy Targ - rodzinne miasto mojej mamy, gdzie miałem okazję przez dwa miesiące ósmej klasy chodzić do nowej szkoły. Czy można przebić się do nowego środowiska w tak krótkim czasie? Szczerze mówiąc - nie wiem. Mnie udało się to raczej ze średnim rezultatem zważywszy, że nie utrzymuję kontaktu z nikim kto przez ten okres czasu chodził ze mną do jednej klasy. Niemniej zapadły mi w pamięć dwie osoby z tej nowej szkoły, a właściwie dwie nauczycielki. Jedną z nich jest nauczycielka języka polskiego - pani Jodłowska (serdecznie pozdrawiam), której to udało się zmusić mnie do zajęcia się moją umiejętnością wypowiadania na papierze. Jak bardzo była to znacząca znajomość? Wystarczy powiedzieć, że wcześniej miałem problemy by sklecić dwa zdania poprawnie i choć z pewnością niezwykłe zdolności pedagogiczne pani Jodłowskiej nie mogły być jedynym czynnikiem, który umożliwił mi posługiwanie się językiem w piśmie, to kontakt z nią pozwolił mi uwierzyć, że potrafię napisać to co myślę samodzielnie. Drugą z nauczycielek, która dość głęboko zapadła mi w pamięć, była dyrektorka szkoły pani Janczura. Jest chyba dość znaczące, że dwa miesiące nauki chemii pod jej batutą, kiedy to zdążyłem załapać dwie pały i jedną piątkę, pozwoliły mi w nowej szkole skończyć półrocze bez absolutnie żadnego wysiłku z oceną celującą z chemii. Ale co o Krakowie?

A więc jeszcze raz - kolejny przystanek Kraków. Do Krakowa wpadłem w połowie półrocza ósmej klasy. Dla tych którzy nie pamiętają przypominam, że kiedyś szkoła podstawowa miała osiem klas i ta, w której miałem okazję dokonywać swoich podróży po Polsce miała nieszczęście być ostatnią. Osiem miesięcy, jak się później okazało w moim przypadku, również nie pozwoliły mi się zintegrować z mocno zżytą już klasą na tyle, bym mógł chwalić się jakąś wielką przyjaźnią z tamtego okresu, niemniej fakt, że póki co Kraków nadal jest moim miejscem zamieszkania, sprawił, że ciągły kontakt mam z jedną osobą, która wówczas dzieliła ze mną szkolną ławę - choć niedosłownie - bo zazwyczaj siedzieliśmy po przeciwnych stronach sali. To że wybraliśmy wspólne studia stało się jednak chyba przypadkiem, kiedy to obaj wcześniej nie dostaliśmy się na biotechnologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale o tym później. Po podstawówce przyszedł czas na liceum a mówiąc konkretnie IX Liceum Ogólnokształcące im. Zygmynta Wróblewskiego - jedyna szkoła, w której udało mi się pozostać od pierwszej do ostatniej klasy. Chodziłem do klasy o profilu biologiczno-chemicznym, niezbyt zżytej ze sobą pomimo usilnych starań naszej wychowawczyni - pani profesor Grażyny Kubic. Prawdopodobnie wynikało to z tego, że klasa w zasadzie miała dwa bieguny - tzw. imprezowców i tych, którzy imprezowacami nie byli starając się jak najpełniej wykorzystać swój pobyt w szkolnych murach. Byli też tacy którzy potrafili godzić ze sobą oba te podejścia ale niestety do nich nie należałem. W klasie potworzyły się grupy, które trzymały się razem i tym sposobem każdy był tam, gdzie pasował najlepiej, od czasu do czasu zmieniając front w razie potrzeby. W trakcie tych czterech lat, udało nam się wyjechać na conajmniej trzy duże wycieczki, gdzie całą klasą po przejściu obowiązkowego zwiedzania, korzystaliśmy z życia wieczorami w hotelowych pokojach. Moim ulubionym przedmiotem w tym czasie była biologia. Książkę do biologi potrafiłem czytać nawet wtedy, kiedy niespecjalnie miałem na to czas co zaowocowało tym, że na maturze biologię na pozomie rozszerzonym zdałem bez problemu na pięć. Na pewno równie dużą zasługę w tym miała chęć pracy, doświadczenie i zaangażowanie pani Kubic, która właśnie uczyła mnie biologii. Studia biologiczne, to nie było jednak to co tygrysy lubią najbardziej, w czym zdołałem się utwierdzić biorąc udział w olimpiadzie biologicznej. Ewolucja z pewnością jest fascynująca i możliwość nauki o niej na pewno miało dość istotny wpływ na to co teraz myślę o świecie ale uczenie się całej tej systematyki bezkręgowców i kręgowców w formie rozszerzonej jest dla mnie zdecydowanie zbyt dużą przesadą, zwłaszcza że wnikanie w zbyt drobne szczegóły nigdy nie było moją dobrą stroną, tym bardziej jeśli nie widziałem w tym większego sensu. Poszedłem zatem na egzamin na biotechnologię, z którego dość prędko odprawiono mnie z kwitkiem (21 osób na miejsce robiło wrażenie), przez co wylądowałem na chemii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Początkowo nie doceniałem tego miejsca i myślałem tylko o tym jak najszybciej się stamtąd wyrwać. Stopniowo jednak zacząłem odkrywać, że los był dla mnie wyjątkowo łaskawy ponieważ znalazłem się w temacie, który dość dobrze pokrywał się z moim zakresem zainteresowań. Nie mówię tu o takich przedmiotach jak chemia analityczna, gdzie każde dmuchnięcie w kierunku badanej próbki skutkuje powtórzeniem, trwającej klika godzina analizy, a o rodzajach tygli stosowanych do topienia różnych substancji można odnaleźć całe księgozbiory (choć nawiasem mówiąc niektóre aspekty mają ciekawe) ale o chemi biologicznej czyli m.in. biochemii czy analizie biochemicznej, które w naturalny sposób pokryły się z moimi zainteresowaniami z liceum. Na studiach poznałem też wiele interesujących osób i tak naprawdę dopiero teraz poznałem co to znaczy żyć w mieście studenckim. Kraków odkrywam cały czas i podejrzewam, że nigdy nie poznam go do tego stopnia, który mógłbym uznać za pełny.

Poza chemią, która naturalnie stała się częścią mojego życia interesuję się również w bardzo amatorskim wymiarze psychologią i filozofią. Pierwsza z nich interesuje mnie o tyle o ile potrafi odpowiedzieć na pytanie co człowiek myśli, dlaczego tak myśli i co z tego wynika. Zawsze bardzo interesowało mnie co mają w swoich głowach inni ludzie i jakie jest ich podejście do życia. Ciekawi mnie też bardzo sposób wykorzystania tej wiedzy do lepszej komunikacji z tymi ludźmi. Czy można znaleźć uniwersalny klucz do każdego człowieka? Oto jest pytanie, na które nie udało mi się póki co znaleźć odpowiedzi. Filozofia z kolei, to w moim przypadku po prostu chęć dowiedzenia się co tak naprawdę oznacza, Ja i jak to się dzieje, że żyję tu i teraz na tym ziemskim padole. Pytanie to jest tak elementarne, że raczej nie spodziewam się na nie znaleźć odpowiedzi i prawdopodobnie w końcu zadowolę się założeniem, że tak naprawdę to i tak nie ma większego znaczenia. W końcu wszyscy kiedyś umrzemy - prawda? I jeśli wtedy nic się nie wyjaśni to będzie to oznaczało, że nawet nie warto było się nad tym zastanawiać.

Co jeszcze można napisać na mój temat? Myślę że całkiem sporo ale to nie o to chodzi abym sam pisał co o sobie myślę, bo przecież najważniejsze jest chyba to co myślą o nas inni.